Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

W RZECZY SAMEJ

Pokazaliśmy naszą skuteczność

PAWEŁ LISICKI

To, że politycy unijni wypowiadają idiotyzmy, nie jest niczym zaskakującym. Jednak liczba niebezpiecznych bredni, które znalazły się w ostatnim orędziu pani Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, bije rekordy. Otóż oprócz steku banałów pani von der Leyen wyjątkowo dużo uwagi poświęciła kwestii LGBT. Z przerażeniem przeczytałem, że Komisja Europejska już niedługo zaprezentuje strategię „na rzecz wzmocnienia praw osób LGBT”. Boże, jeszcze im mało? Jeszcze mało przywilejów? Jeszcze mało tyranizowania normalnych ludzi? Jeszcze mało awantur? Najwyraźniej jeszcze mało. W miarę słuchania włosy jeżyły mi się na głowie. Szefowa KE stwierdziła, że nowe rozwiązania mają doprowadzić do tego, że dzieci par jednopłciowych będą uznawane na terenie całej Unii. Słyszą państwo? Przecież ta pani zamierza nam zafundować nowy totalitaryzm! Przecież publicznie zapowiada wprowadzenie praw sprzecznych zarówno z prawem naturalnym, jak i całym polskim porządkiem konstytucyjnym! Jakby tego było mało, szefowa Komisji zapowiedziała, że KE zaproponuje rozszerzenie listy przestępstw w UE na wszystkie formy przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści. „Czy to ze względu na rasę, religię, płeć czy seksualność, nienawiść to nienawiść i nikt nie powinien być zmuszony do jej znoszenia” – podkreślała. Tym samym publicznie przyznała się do tego, że Komisja Europejska przygotowuje zamach na swobody obywatelskie i wolność słowa.

Miary szaleństwa dopełniły jej mądrości na temat rzekomych stref wolnych od LGBT (gdyby pani von der Leyen nie była tak okropną ignorantką, to wiedziałaby, że powiela kłamstwa): „Chcę postawić sprawę jasno. Strefy wolne od LGBT to strefy wolne od ludzkości, od wartości humanistycznych, i nie ma dla nich miejsca w naszej Unii”. Otóż jest dokładnie odwrotnie: strefy wolne od ideologii LGBT (nie od ludzi) są właśnie oazą zdrowego rozsądku, wolności i ludzkości. Doprawdy, przerażające wystąpienie. Jednak osobiste ograniczenia pani von der Leyen to tylko część opowieści. Przypomnę, że kiedy przed rokiem ważyły się losy wyboru szefa Komisji Europejskiej, polscy europosłowie zagłosowali za nią, twierdząc najpierw, że to wybór mniejszego zła, a potem, że to wspaniały sukces. Pamiętam doskonale te triumfalistyczne komentarze, które miały pokazać wielkie dziejowe zwycięstwo premiera Mateusza Morawieckiego. On sam w lipcu 2019 r. mówił: „Opowiadaliśmy się za kandydatem kompromisu, który będzie dawał nadzieje na pojednanie. Pokazaliśmy naszą skuteczność. Pokazaliśmy, że opowiadamy się za Europą normalności, by dla Polaków europejskość kojarzyła się z konkretem”. Podkreślając, że to za jego sprawą dokonano wyboru von der Leyen, premier dziękował „wszystkim posłom, którzy głosowali w ten sposób”. „Dzisiaj to głosowanie pokazało, że głosy Prawa i Sprawiedliwości były języczkiem u wagi” – dodał szef polskiego rządu. Dziś te słowa, w zderzeniu z orędziem pani von der Leyen, brzmią, przykro to powiedzieć, groteskowo. Oczywiście, tej decyzji premiera można bronić, słusznie, twierdząc, że Polska miała ograniczone pole manewru. Tak czy inaczej na czele KE stanąłby polityk lewicowy. Nie zmienia to jednak oceny. Dlaczego Polska przyczyniła się – zdaniem premiera wręcz zadecydowała – do wyboru pani von der Leyen, nie zapewniając sobie żadnych gwarancji z jej strony? Z pewnością, widać to teraz wyraźnie, został popełniony bardzo poważny błąd. Jeśli nie można było inaczej, to należało się wstrzymać. Ogłaszając wszem wobec sukces i przypisując sobie publicznie odpowiedzialność za wybór von der Leyen, polski premier stał się, niechcący, żyrantem jej polityki. Być może pani von der Leyen oszukała polskie władze i udawała kandydata normalności, faktycznie ukrywając swoje lewackie nastawienie. Mało to przekonujące. Pobieżne zapoznanie się z jej opiniami wskazywało, że mamy do czynienia z osobą o, delikatnie to ujmę, ograniczonych horyzontach i radykalnie lewicowych poglądach. Trudno mi uwierzyć w aż taką naiwność polskich polityków. Obawiam się, to bardziej prawdopodobne, że polskie władze na gwałt szukały sukcesu i poparły panią von der Leyen, chcąc pokazać swoją polityczną zręczność.

Łatwo przewidzieć, co się teraz będzie działo. Polskę czekają kolejne ataki, szantaż i presja. A główną osobą odpowiedzialną za tę wrogą normalności politykę będzie pani von der Leyen, jak słyszałem przed rokiem, „kandydat normalności”. Ciekawe, co usłyszę teraz. I czy ktoś weźmie na siebie za ten błąd odpowiedzialność? © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań