Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

w rzeczy samej

Bunt wsi?

Paweł Lisicki

W cieniu walki z pandemią toczy się inna, nie mniej ważna rozgrywka – o polską wieś. Tyle że o ile tej pierwszej sprawie media poświęcają bardzo dużo uwagi – publiczne: chwaląc wysiłki podejmowane przez rząd, liberalne: pomstując na nieudolność – o tyle o kwestii rolniczych protestów przeciw tzw. piątce dla zwierząt informują znacznie mniej bądź w ogóle. A przecież, niezależnie od tego, jak się je ocenia, jest to największa od lat, być może w ogóle największa po 1989 r. w Polsce seria demonstracji, blokad i marszów chłopskich przeciw władzom. Sznury traktorów blokujące drogi dojazdowe do miast, kilkadziesiąt tysięcy (niektórzy utrzymują, że ponad 100 tys.) demonstrantów w Warszawie – to musi robić wrażenie. Tym bardziej że jeszcze kilka tygodni temu nic nie wskazywało na to, że do oporu przeciw rządowym pomysłom dojdzie na taką skalę.

Jaki będzie ich efekt? Według niektórych komentatorów nic wielkiego się nie stanie: ustawa w formie z niewielkimi poprawkami zostanie przyjęta i PiS osiągnie swoje. Rolnicy nieco się poburzą, ale ostatecznie i tak nie mają wyboru – po kilku miesiącach chłodna kalkulacja spowoduje, że władze odzyskają poparcie.

Mało to jednak prawdopodobne. Gdyby ta teza była prawdziwa, protesty nie miałyby ani takiej skali, ani takiej trwałości. Co więcej, można sądzić, że rządowi udałoby się podzielić protestujących: na właścicieli farm ze zwierzętami futerkowymi, hodowców bydła i drobiu. Na razie jednak ta strategia nie wypaliła. Przeciwnie: mimo pewnych ustępstw premiera sprzeciw rolników nie zmalał. Być może zatem rację mają ci znawcy, którzy twierdzą, że ogłaszając „piątkę dla zwierząt”, PiS stracił wieś?

Wiele przemawia za tą interpretacją. Po pierwsze, jak wiadomo, przed przedstawieniem projektu nowego prawa jego twórcy w ogóle nie konsultowali się z… rolnikami. Projekt został przygotowany też, jeśli wierzyć słowom Jana Krzysztofa Ardanowskiego, bez wiedzy byłego już ministra. Nie przygotowano żadnej kalkulacji kosztów, nie sprawdzono efektów gospodarczych i społecznych. Po drugie, w uzasadnieniu do ustawy, a także podczas dyskusji nad nią, zwolennicy zmian posługiwali się językiem ideologicznym i moralnym, odsądzając sceptyków od czci i wiary. Gdyby wziąć za dobrą monetę wypowiedzi niektórych przedstawicieli władzy, wyszłoby na to, że polscy rolnicy – do tej pory jedna z najbardziej prorządowo nastawionych grup elektoratu – to ludzie bez serca, moralnie niegodziwi, a znacząca ich grupa to chciwi okrutnicy, maltretujący z sadystyczną pasją zwierzęta. Sądzę, że to właśnie te słowa są prawdziwą przyczyną tak masowego protestu: nie dość, że znaczącą grupę rolników pozbawiono prawa do normalnie wykonywanej pracy, bez liczenia się z kosztami społecznymi, to jeszcze ją potępiono. Nic tak nie boli jak poniżona godność.

Po trzecie, mimo wszelkich możliwych prób wyjaśnienia nie sposób pojąć, czemu wprowadzane zmiany miały służyć. Wszelkie analizy, które mówią, że w ten sposób PiS próbuje pozyskać młodych mieszkańców wielkich miast, uważam za wtórne racjonalizacje. Raczej, i to jest zapewne dla protestujących najbardziej bolesne i dotkliwe, stali się oni ofiarą fanaberii. Okazało się, że dla rządzących „dobrostan zwierząt” (cokolwiek by się kryło pod tym określeniem) jest ważniejszy niż dobrostan tysięcy ludzi. A to, jako żywo, może wynikać wyłącznie z ideologicznego uprzedzenia i kłóci się z całą wcześniejszą, prawicową retoryką władz. Rolnicy mieli prawo poczuć się oszukani. Przedstawiciele władzy nie podjęli z nimi żadnego prawdziwego dialogu, a jedynym argumentem był argument siły wyrażony w prostym przesłaniu: „My wiemy lepiej niż wy, co jest w waszym interesie”.

Po czwarte wreszcie, nic dziwnego, że za projektem tym głosowała zgodnie duża część najbardziej totalnej opozycji, doskonale wyczuwając, że przyjęcie ustawy uderzy w poparcie dla znienawidzonego PiS na prowincji. Jedynym prawdziwym wygranym awantury o „piątkę dla zwierząt” może być, sądzę, Konfederacja, która skutecznie występuje w roli obrońców polskich rolników.

Jeśli wziąć to pod uwagę, to trudno nie uznać, przynajmniej z politycznego punktu widzenia, że ustawa może być klasycznym przykładem seppuku lub, mówiąc bardziej po polsku, strzałem we własne kolano. To całkiem prawdopodobne. Koszty tego mogą być zatem duże – tym większe, im bardziej uporczywie PiS będzie przy nowych przepisach obstawał. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań