w rzeczy samej
Pasożyt w akcji
Paweł Lisicki
Od chwili, kiedy to 6 stycznia na Kapitol wtargnęła grupa demonstrantów,
zwolenników Donalda Trumpa, pojawiają się kolejne analizy i komentarze.
Ich autorzy próbują wyjaśnić, jak doszło do tak gwałtownego amerykańskiego
konfliktu. Otóż inaczej niż wielu uważam, że główną przyczyną jest wielka
zmiana całej amerykańskiej sfery kulturowej i politycznej. Dawnych
liberałów i demokratów zastępują stopniowo lewackie jaczejki, centrum
życia politycznego przesuwa się w lewo. Szybki marsz przez instytucje,
który rozpoczął się w latach 60., przynosi obecnie owoce. Najkrócej:
skrajna lewica opanowała najpierw amerykańskie uniwersytety i media,
później zaś, w konsekwencji, elity polityczne i finansowe.
Przesada? Chwyt retoryczny? Typowy przykład „prawicowego myślenia spiskowego”?
W żadnym razie. Odwołam się tu do książki Helen Pluckrose i Jamesa
Lindsaya, notabene bestsellera „Sunday Timesa”, którzy to opisują
dokładnie te same przerażające zjawiska, tyle że z pozycji
zadeklarowanych, klasycznych liberałów. Ba, nie tylko, że występują
w obronie wolności słowa, praw jednostek; nie tylko, że zastrzegają się
i dowodzą, jak bardzo zależy im na powszechnej równości płci, ras,
religii, systemów poglądów itd., itp., nie tylko wreszcie podkreślają ile
wlezie swoje obawy przed prawicowym populizmem i możliwymi faszyzmami, ale
nawet, z czym zupełnie się nie zgadzam, próbują wykazać, że obecna fala
radykalizmu jest zaprzeczeniem projektu liberalnego, marksistowskiego czy
nowożytnego. Ale pal sześć. Właśnie dlatego są oni (powinni być
przynajmniej) wiarygodnymi świadkami.
O
tóż piszą oni, że od późnych lat 60. postmodernizm (powiedziałbym –
neomarksizm) całkowicie przeorał amerykańską świadomość: „Znajdujemy się
w sytuacji, w której musimy stawić czoło ciągłemu zanikaniu takich
kategorii jak wiedza i wiara, rozum i emocje, mę?czy?ni i?kobiety, a?tak?e
jeste?my pod presj?, by cenzurowa? nasz j?zyk w?zgodzie z?Prawd? wed?ug
Sprawiedliwo?ci Spo?ecznej?. Ideologowie ? zauwa?aj? Pluckrose i?Lindsay ?
od kilkudziesi?ciu lat systematycznie przejmowali w?adz? na uczelniach.
Nauczaj? oni teraz, ?e poznanie i?wiedza s? form? przemocy, tak samo jak
moralno??, podzia? na dobro lub z?o, natur? i?antynatur?. Nie istniej?
uniwersalne normy etyczne ani obiektywna prawda ? to jedynie zakodowane
w?j?zyku dyskursy sprawiaj?, ?e co? si? wydaje s?uszne lub nie. Z?jednym
wyj?tkiem: wżczyźni i kobiety, a także jesteśmy pod presją, by cenzurować
nasz język w zgodzie z Prawdą według Sprawiedliwości Społecznej”.
Ideologowie – zauważają Pluckrose i Lindsay – od kilkudziesięciu lat
systematycznie przejmowali władzę na uczelniach. Nauczają oni teraz, że
poznanie i wiedza są formą przemocy, tak samo jak moralność, podział na
dobro lub zło, naturę i antynaturę. Nie istnieją uniwersalne normy etyczne
ani obiektywna prawda – to jedynie zakodowane w języku dyskursy sprawiają,
że coś się wydaje słuszne lub nie. Z jednym wyjątkiem: w tym całkowicie
relatywnym systemie jest jeden absolut – władza, dominacja. I jedno dobro
– uciskani, ofiary opresji i wyzysku.
Z tego punktu widzenia wszystko to, co wydaje się stałe i naturalne – płeć,
rodzina, hierarchia, własność, nawet godność osobowa, rozum – jawi się
jako przejaw przemocy i opresji. I tak choćby rodzą się kolejne potworki,
jak teoria postkolonialna (biały mężczyzna jest źródłem zła) czy teoria
queer (lub teoria LGBT), zgodnie z którą można być jednocześnie mężczyzną,
kobietą, osobą bezpłciową lub jakąś hybrydą, płynnym połączeniem różnych
tożsamości. Pojęcia nie odnoszą się do rzeczywistości, są jedynie
konstrukcjami panujących grup. Nie istnieją żadne ustalenia: ani biologii,
ani nauk społecznych czy historycznych. Okazuje się, że kwestionuje się
nawet prawdy matematyki czy logiki (bo pochodzą one od białych mężczyzn).
T
o szaleństwo nie tylko staje się coraz bardziej zaraźliwe. Jest ono też coraz
bardziej totalitarne. Nowa (stara) ideologia odrzuca wolność słowa.
Wystarczy, że ktoś posługuje się tradycyjnym językiem, że dostrzega choćby
różnicę między kobietą a mężczyzną i staje się tym samym niegodnym
wolności nienawistnikiem, którego trzeba od nowa wyedukować. Oczywiście,
największym źródłem uprzedzeń i zacofania (są nienawistnikami par
excellence) są ludzie religijni, bo wierzą w nienaruszalne zasady.
Liberalni autorzy (nie, nie my, prawicowi konserwatyści) piszą o tym wprost
jako o obsesji, szaleństwie, szybko mutującym wirusie. I pokazują, jak
krok po kroku bakcyl ten opanował cały amerykański, szerzej, również
zachodni świat akademicki i intelektualny. Nie liczą się argumenty, ale
emocje. Sprawiedliwość polega teraz nie na tym, by każdemu oddać to, co mu
się należy, ale by wspierać uciśnionych (lesbijki, homoseksualistów,
transwestytów, kolorowych, a nawet w skrajnej postaci niepełnosprawnych)
kosztem rzekomo dominujących, heteroseksualnych białych. Jak to zrobić?
Temu służą specjalne urzędy rzeczników równości, którzy opanowali kilkaset
(tak!) uczelni. Mnożą się zajmujące się tym biura i stanowiska
w koncernach, instytucjach publicznych i fundacjach.
W ten sposób pojawiła się całkiem nowa klasa ludzi. To są właśnie
dziennikarze, publicyści, politycy i biznesmeni XXI w., którzy przeszli
skuteczne pranie mózgu i dla których Trump i tradycyjna Ameryka to jedynie
przeszkoda w budowie przyszłego, wspaniałego ładu.
Jeśli ten opis jest prawdziwy, a tak mniemam, to czekają nas ciężkie czasy.
Jest to po pierwsze choroba całego Zachodu, a nie USA. Po drugie pasożyt
nie zniknie sam z siebie dopóty, dopóki nie zabije organizmu, który go
żywi. © ℗